Stopa jako jednostka myśli


Gdybym miał narysować mapę moich ulubionych ścieżek, tras i dróg, które przemierzyłem pieszo, byłaby to jednocześnie mapa myśli i intuicji, które w czasie tych wędrówek zupełnie nieoczekiwanie wyłaniały się w mojej głowie.

„Stopy zajmują niewielki kawałek ziemi, zostaje mnóstwo miejsca do chodzenia”

Zhuangzi

Czasem robię takie ćwiczenie. Wybieram wcześniej fragment gruntowej drogi – wystarczy 200 – 300 metrów. Jedziemy najpierw rowerami. W połowie dystansu zatrzymujemy się, a jak pytam ile rodzajów nawierzchni wyczuli pod kołami.
– Piach – mówią zwykle – kamienie, żwir, trochę trawy…
Na tym koniec.
Wtedy proszę, by zdjęli buty oraz skarpetki i resztę dystansu przeszli pieszo, dotykając ziemi gołymi stopami. Potem powtarzam pytanie:

– Mokry piach, sucha trawa, ciepły żwir, gorące kamienie, mech… – wymieniają.
Zrobiłem to ćwiczenie z różnymi grupami, w różnych miejscach Polski kilkanaście razy.
I pamiętam do dziś wszystkie fragmenty dróg, które razem z uczestnikami warsztatów przechodziłem boso.

„Moją piętę od czubka dużego palca dzieli 29,7 centymetrów albo 11,7 cala. Jest to jednostka postępu, a jednocześnie jednostka myśli – pisze brytyjski łazęga Robert Macfarlane w znakomitej książce „Szlaki. Opowieści o wędrówkach” i dodaje, że dla przedstawicieli plemienia Tlicho z północno-zachodniej Kanady chodzenie i wiedza to praktycznie nierozdzielne czynności: „ich określeń na „wiedzę” i „odcisk stopy” można używać wymiennie” – zauważa Macfarlane.
Związek chodzenia z myśleniem wydaje się oczywisty. Dla wielu z nas „pozbierać myśli” oznacza tyle co pójść na spacer albo dłuższą wędrówkę. Marsz pobudza angażując niemal całe nasze ciało, ale wysiłek z tym związany nie przejmuje naszej uwagi, jak w przypadku co bardziej technicznych aktywności. W czasie spaceru można się zamyślić, podczas gry w tenisa lepiej tego nie robić. Właśnie dlatego chodzenie tak sprzyja myśleniu – rytm kroków działa jak metronom – redukuje nasz stres, zwiększa możliwości poznawcze, sprzyja koncentracji i kontroli uwagi. 

W swoich „Księgach akademickich” Cyceron pisał: „Ci którzy byli wraz z Arystotelesem, nazywani są perypatetykami, ponieważ rozprawiali przechadzając się w Lykejonie”. Immanuel Kant szedł na spacer codziennie o piątej i przemierzał zawsze tę samą trasę, dlatego też nazywany był Zegarem Królewca. Nietzsche, jak sam pisał, był wręcz niezdolny do myślenia w pozycji siedzącej czy leżącej: 

„Jak najmniej siedzieć; nie wierzyć żadnej myśli, która urodziła się nie na wolnem powietrzu i przy swobodnym ruchu” – ostrzegał.
W 1922 roku Martin Heidegger wybudował drewnianą chatę niedaleko miejscowości Todtnauberg w Schwarzwaldzie. Czytałem o niej wielokrotnie, ale dopiero niedawno, pod wpływem lektury omówienia dzieł Heideggera dla architektów postanowiłem poszukać jej zdjęć. Zobaczyłem przytuloną do wzgórza niewielką chateńkę z rzędem okien i kopertowym dachem. Pisał, że „filozofia znalazła go tam jako wrażliwego skrybę”. W chacie opodal Todtnaubergu prowadził intensywne ale też surowe życie: nie tylko pisał tam, ale rąbał drewno, dokonywał podstawowych napraw, jadł, spał, wędrował i jeździł na nartach. To właśnie włóczęgi po okolicznych górach i holzwegach – drogach drwali, naprowadziły go na refleksję, że myślenie jest właśnie jak błądzenie w plątaninie nieznanych sobie dróg:

„Wędrowiec posuwa się naprzód z wiarą, że droga dokądś prowadzi. Jednak, gdy się idzie lub myśli, często trudno o pewność, że się jest na właściwym szlaku. A ścieżka może zaniknąć lub prowadzić dookoła”|. Heidegger zwracał też uwagę na coś, czego każdy z nas doświadczył wielokrotnie. Wędrówki uświadamiają nam bliskość życia i śmierci, odsłaniają nagość naszego istnienia i demaskują fakt, że nad niczym, de facto, nie mamy kontroli. Wystarczy bowiem, że nieoczekiwanie znajdziemy się na otwartym terenie w czasie burzy, albo w gęstym, sosnowym lesie podczas wichury by sympatyczna przechadzka zamieniła się w zagrażające naszemu życiu doświadczenie. W ten sposób, uważał Heidegger, możemy doświadczać prawdziwego istnienia, wystawiając się na sytuacje, w których pozbawione technologicznego supportu musi się mierzyć z bezwzględnością sił natury. 

O niewątpliwych zaletach gubienia się podczas spacerów, tyle, że w mieście, pisał też Walter Benjamin, ten, który dziewiętnastowieczną figurę flâneura osadził w kontekście nowoczesności. W swoich „Pasażach” Benjamin przypominał, że pierwszej połowie XIX wieku w Paryżu „było rzeczą wytworną brać z sobą na spacer żółwia”. Być może przesadził, jednak daje to pewne wyobrażenie o tempie flâneura – uważnego spacerowicza, który włócząc się po mieście chłonie jego życie i atmosferę. „Nie móc znaleźć drogi w mieście – pisał Benjamin – to może okazać się niezbyt ciekawe, a nawet banalne. Wystarczy jedynie nieświadomość. Lecz zgubić się, zbłąkać, jak gubimy się w lesie, wymagają całkiem innego podejścia. Wówczas uliczne znaki, tabliczki z nazwami ulic, przechodnie, dachy, kioski, tawerny przemawiają do zbłąkanego wędrowca tak, jak przemawia do nas w lesie trzask łamiącej się pod stopą gałęzi, jak dochodzący z oddali wylękniony krzyk ptaka, jak nagła cisza polany, w której środku wyrasta lilia. Paryż nauczył mnie tej sztuki błąkania się; spełnił marzenie, którego najwcześniejszymi śladami były labirynty odciśnięte na bibułach moich szkolnych zeszytów.”

Mógłbym tak długo. Mam w domu całą półkę książek poświęconych chodzeniu i myśleniu. Stoi na niej znakomity „Zew włóczęgi” Rebeki Solnit, wszystkie książki Roberta Macfarlane, opasłe „Pasaże” Waltera Benjamina i zachwycające „Pierścienie Saturna” W.G. Sebalda, arcymistrza wędrownego pisania, któremu do osiągnięcia tego zaszczytnego tytułu wystarczyło napisanie jednej ksiązki, a mianowicie „Pierścieni…”. Wędrując tam przez wyludnione wrzosowiska Norwich pisze:

„Jedyny punkt orientacyjny na bezdrzewnej pustaci, dziwaczna willa z oszkloną wieżyczką widokową, która na zasadzie absurdalnego skojarzenia przypomniała mi Ostendę, w trakcie mojej nieuważnej wędrówki, co teraz dopiero sobie uświadomiłem, pojawiała się  w całkiem nieoczekiwanej perspektywie już to blisko, już to daleko, na przemian po lewej i po prawej ręce, a raz nawet wieżyczka, niejako dokonując roszady, szybciutko przeniosła się z jednej strony budynku na drugą, całkiem jak gdybym nagle zamiast rzeczywistej willi miał przed sobą jej lustrzane oblicze. Moja dezorientacja była tym większa, że drogowskazy na rozstajach i skrzyżowaniach, jak w miarę posuwania się naprzód stwierdzałem z rosnącą irytacją, nie miały żadnych napisów, a zamiast lokalnych nazw albo odległości widniała tylko niema strzałka zwrócona w tym lub tamtym kierunku. Idąc za głosem instynktu, prędzej czy później można się było przekonać, że droga coraz bardziej odwodzi od celu, do którego chciało się dotrzeć”. Nie brakowało desperatów, którzy zachwyceni frazą i barwnością sebaldowskich opisów wyruszali jego śladem do Norwich i podobnie jak on, choć przecież jednocześnie zupełnie inaczej, gubili się na wrzosowiskach nie tylko w plątaninie ścieżek, ale też tropów, które autor zostawił w swoich książkach dla, jak się okazuje, zgubienia pościgu. 

Gdybym miał narysować mapę moich ulubionych ścieżek, tras i dróg, które przemierzyłem pieszo, byłaby to jednocześnie mapa myśli i intuicji, które w czasie tych wędrówek zupełnie nieoczekiwanie wyłaniały się w mojej głowie. Wracając w te miejsca , nawet po latach, często wracam także do tamtych pomysłów i dzieje się to z precyzją, która wprawia mnie zawsze o zdumienie.
Być może jednak, nie ma tego co zbytnio komplikować. Niespieszny spacer jest po prostu najprostszą i najbardziej dostępną nam wszystkim okazją, by wyrwać się z codziennych kieratów, odsunąć kalendarze i listy zadań i po prostu przez chwilę w spokoju pomyśleć. Chodzenie odbywa się w zupełnie innej temporalności niż życia, które wiedziemy. I być może dlatego tak sprzyja myśleniu. Tu warto sięgnąć po myśl, którą pożyczył Fredericowi Grosowi, autorowi „Filozofii chodzenia” jego górski przewodnik. W czasie jednej z wędrówek Gros wyraził zdumienie na widok ludzi, którzy mijali ich w górach wyraźnie się dokądś spiesząc. 

„Cóż – mruknął Matteo – najwyraźniej boją się, że nie dojdą, skoro tak się spieszą”. 

Tekst powstał we współpracy z marką Fjällräven